ADWENT TO CZAS NADZIEI, A NADZIEJA JEST MATKĄ… WIERZĄCYCH

PC020034 Od dzisiejszego wieczoru znów sklepienia naszych świątyń i kaplic rozbrzmiewać będą pieśniami Spuśćcie nam na ziemskie niwy, Archanioł Boży Gabriel, czy Niebiosa rosę. Otóż rozpoczyna się kolejny Adwent – czas radosnego oczekiwania na przyjście zbawiciela na świat.


A skoro radosny, to nie może być on czasem umartwień, czy postów. O adwencie należy myśleć raczej jak o oczekiwaniu na przybycie kogoś bardzo ważnego, chociażby na narodzenie dziecka. Nie da się wtedy umartwiać i płakać nad sobą. Raczej robi się wszystko, aby jak najlepiej przygotować się na moment spotkania. Młodzi tatusiowie szykują pokój dla malucha, a mamy wyprawkę do szpitala. Wszystko skupia się na tym wydarzeniu, które już za chwilę… tuż tuż. To taki rodzinny, prywatny adwent.

Podobnie rzecz się ma z radosnym czasem oczekiwania w liturgii. Kolorem tego okresu jest fioletowy. Nie oznacza jednak pokuty. Przypomina on niebo tuż przed wschodem słońca. Warto wiedzieć, że Jezus Chrystus jest nazywany Wschodzącym Słońcem, które nie zna zachodu. W świetle tego wszystko nabiera znaczenia, nawet przechodzące z nocy w świt roraty. W Adwencie, bowiem czeka się na dwa wydarzenia. Pierwsze to Boże Narodzenie – pierwsze przyjście Chrystusa na świat. Na tym skupiają się głównie teksty liturgii przy końcu Adwentu od 17 do 24 grudnia. Nie wolno nam zapominać o tym, co wyznajemy podczas każdej Mszy św.: Głosimy Twoją śmierć, Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale. Liturgia od 1 do 16 grudnia przypominać będzie o Paruzji – powtórnym przyjściu Chrystusa na ziemię, aby dokonać sądu. Dla jednych będzie to czas trwogi, a dla należących do Chrystusa chwila wybawienia.

Oczywiście każdy z nas ma nadzieję na znalezienie się w grupie kandydatów do zbawienia. Stąd konieczność nawrócenia, pracy nad sobą i troski o swoje życie duchowe.

 

KILKA MYŚLI O NADZIEI

 

O tym co stanie się z nami po śmierci mówi eschatologia – jedna z dziedzin nauki świętej teologii zajmująca się rzeczami ostatecznymi. Teologowie, opierając się na słowie Bożym zawartym w Piśmie Świętym, starają się pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują (1 Kor 2,9). Być może nie zdajemy sobie często sprawy, że życie nas chrześcijan, naznaczone jest nieustannym odnoszeniem się do czasów ostatecznych. Już od pierwszych wieków chrześcijaństwa, ludzie wierzyli słowom Chrystusa: Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże (Mk 1,15). Oczekiwano rychłego przyjścia Zbawiciela, który raz na zawsze położy kres panowaniu grzechu i Szatana. Mówiono Maranatha (Przyjdź Panie nasz. Por. 1 Kor 16,22). Cóż się stało, że ta chwila nie nadeszła? Chryste, dwa tysiące lat nie zgadza się nam z Twoim słowami: bliskie, niedługo, zaraz. Co miałeś na myśli?

Z odpowiedzią przychodzi nam znów sam Bóg w swoim słowie. Otóż św. Piotr spotkał wśród wiernych swoich czasów ten sam problem. Chrystus miał nadejść niebawem, tymczasem nie nadchodził; nadto ci, którzy Mu uwierzyli zaczęli być prześladowani. Pierwszy papież pouczał ich: Niech zaś dla was, umiłowani, nie będzie tajne to jedno, że jeden dzień u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień. Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy – bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka – ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia. (2 P 3,8n). Słowa św. Piotra są pouczeniem, dla nas żyjących dwadzieścia wieków po Chrystusie. Uniwersalne przesłanie słowa Bożego jest bowiem ciągle aktualne. Ciągle żyjemy w czasach ostatecznych, w których nieustannie spodziewamy się Jego przyjścia w chwale, modląc się o to codziennie słowami: Przyjdź Królestwo Twoje. Jezus przyjdzie, aby osądzić świat. Stanie na swoim sądzie jako Prawda (por. J 14,6). Przeglądając się w Nim jak w zwierciadle, nie ukryje się żadne kłamstwo, fałsz, grzech, nieuczciwość, podstęp i spryt tego świata. Wizja sądu może być groźna dla tych, którzy za nic mają Boże miłosierdzie i zuchwale postępują wbrew Jego nauce. Dla nas wierzących, którzy szczerze Mu ufamy i staramy się wypełniać Jego wolę, myśl o sądzie ostatecznym daleka jest od katastroficznej. Przeciwnie, wierzymy zapewnieniu Pana, że poszedł przygotować miejsce w Domu Ojca (por. J 14,1nn) nam, którzyśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam (1 J 4,16). Jezus odszedł do Domu Ojca, ale zapewnił nas, że będzie z nami do końca świata. Zapewnienie to złożył przy swoim Wniebowstąpieniu. Zrealizował je przez Ducha Świętego, którego posłał do nas, aby nas nauczył i przypomniał nam wszystko, o czym Jezus mówił (por. J 14,26).

Mocą Ducha żyjemy i upodabniamy się do Boga tu na ziemi, aby rozpoznał nas jako swoich uczniów, kiedy przyjdzie po nas na końcu czasów. Postawa taka jest przepełniona chrześcijańską nadzieją. Ona właśnie pozwala nam stać się ubogimi w duchu (por. Mt 5,3), którzy nie pokładają ufności tylko w swoim działaniu, lecz całkowicie ufają Temu, który ich wybrał i powołał do świętości. To właśnie nadzieja pozwala nam spodziewać się lepszej przyszłości zarówno tej w życiu z Bogiem po śmierci, jak i tej doczesnej. Czasem tylko ona zostaje człowiekowi stającemu wobec trudów własnego życia, naznaczonych często cierpieniem i bólem. Duch Święty, którego znamię zostało wyryte na nas w sakramencie bierzmowania, przychodzi do nas z darem bojaźni Bożej. Nie polega ona na obawianiu się Boga tak, jak niewolnik obawia się swego srogiego pana, lecz jest przejawem relacji syna do ojca. Syn postępuje tak, aby nie sprawić ojcu zawodu. Kieruje się miłością i wdzięcznością za mądre pouczenia, dzięki którym wie jak postępować dobrze.

            Nadzieja pozwala zatem przezwyciężać niełatwe i ciężkie do zniesienia chwile i wydarzenia. Zawarta w niej ufność do Tego, który bierze nas pod swoje skrzydła i czuwa aby nasza stopa nie potknęła się o kamień (por. Ps 91,4.12), dodaje nam odwagi i porusza nas do działania. Każdy z nas doświadczył z pewnością mocy nadziei. Mierzy się ją na podstawie doniosłości wydarzeń do której się ona odnosi, czy to sprawach mniejszych, czy też może w chwilach przełomowych naszego życia (nowa szkoła, pierwsza praca, utrata czegoś lub kogoś bliskiego itp.). Spójrzmy jak wielką musi być nadzieja narzeczonych lub kandydatów do święceń kapłańskich, którzy wyznają przez Bogiem i Kościołem, że będą sobie wierni bez względu na to co ich spotka. Nie znają przyszłości. Wiedzą jedynie, że w imię Boga chcą dochować swego przyrzeczenia. Kieruje nimi właśnie nadzieja, połączona z mocną wiarą i żarliwą miłością.

Wszak nadzieja jest matką wierzących, którzy być może i są głupi… ale tylko w oczach ludzi tego świata.

K.W.